Historia Europy Środkowej to w dużej mierze historia granic płynnych, nazw zmiennych i tożsamości wielokrotnie przepisywanych przez zwycięzców kolejnych wojen. W tym dynamicznym palimpseście istnieje jednak region, który doświadczył zjawiska szczególnego - nie tylko zmiany przynależności państwowej, ale niemal całkowitego wymazania z powszechnej świadomości nazewniczej i kulturowej. Mowa o Oberlandzie, czyli Prusach Górnych. Niniejszy raport stanowi próbę rekonstrukcji tego bytu historycznego, geograficznego i mentalnego, który rozciągał się na terenach dzisiejszych powiatów iławskiego, ostródzkiego, elbląskiego i pasłęckiego.
Czym jest Oberland? To pytanie, z pozoru banalne, nastręcza historykom i geografom wielu trudności. Jak wskazują analizy kartograficzne, była to nazwa funkcjonująca jeszcze w czasach państwa zakonu krzyżackiego, określająca tereny leżące na zachód, południowy zachód i południe od historycznej Warmii. To rozróżnienie jest kluczowe dla zrozumienia specyfiki regionu. Podczas gdy Warmia (Ermland) trwała przy katolicyzmie i podlegała biskupom, Oberland, będący częścią Prus Książęcych, a później Królestwa Prus, stał się bastionem protestantyzmu i domeną wielkich rodów junkierskich. Analizując Nową Mapę Królestwa Prus Johna Cary'ego z 1799 roku, widzimy wyraźną granicę: Oberland oznaczony jest kolorem jasnoniebieskim, kontrastującym z różem Warmii.
To nie tylko różnica kolorów na papierze. To granica mentalna, architektoniczna i gospodarcza. Oberland to kraina kanałów, pochylni, wielkich jezior i potężnych rezydencji szlacheckich. Jego stolicą w latach 1525-1752 było Zalewo (Saalfeld), miasto dziś senne i peryferyjne, a ongiś tętniące życiem. W skład tego obszaru wchodziły miejscowości "nadkanałowe": Iława, Ostróda, Miłomłyn, Małdyty, a także Morąg, Rychliki i Pasłęk.
Dlaczego więc nazwa ta zniknęła? Odpowiedź leży w polityce historycznej po 1945 roku. Nowa polska administracja, dążąc do integracji tzw. Ziem Odzyskanych, systematycznie usuwała nazwy kojarzące się z niemiecką przeszłością. Formalny koniec Oberlandu w polskiej nomenklaturze urzędowej nastąpił 28 marca 1949 roku. Wówczas weszło w życie rozporządzenie zmieniające nazwę Kanału Oberlandzkiego na Kanał Elbląski. Data ta jest symboliczna, wyznacza moment, w którym "Prusy Górne" stały się pojęciem "muzealnym", obecnym jedynie w archiwach i wspomnieniach, ustępując miejsca nowym, często sztucznym konstrukcjom, takim jak "Mazury Zachodnie" czy "Powiśle".
Cienie w lesie. Archeologia krajobrazu i pogańskie dziedzictwo Pomezanii
Zanim na wzgórzach Oberlandu stanęły ceglane zamki Krzyżaków, a w dolinach rozsiadły się barokowe pałace Dohnów czy Finckensteinów, ziemia ta należała do plemion pruskich: Pomezanów i Pogezanów. Choć kultura ta została zniszczona w wyniku podboju krzyżackiego, archeologia i toponomastyka pozwalają nam dostrzec "szkielet" dawnego osadnictwa, który w dużej mierze zdeterminował późniejszą sieć miast i dróg.
System obronny: grodziska jako centra władzy
Analiza terenu dzisiejszego Oberlandu ujawnia gęstą sieć grodzisk, które pełniły funkcje obronne, administracyjne i kultowe. Nie były to prymitywne szańce, lecz zaawansowane inżynieryjnie struktury, wykorzystujące naturalne walory obronne terenu, bagna, wyspy i wzgórza morenowe. Badania archeologiczne, w tym te prowadzone w ramach programu Adalbertus (badającego tło misji św. Wojciecha), wskazują na istnienie wielu takich obiektów w Pomezanii.
Wymieńmy najważniejsze zidentyfikowane stanowiska, które tworzyły "kręgosłup" pogańskiego Oberlandu:

Infografika, oparta na danych archeologicznych, ukazuje system, w którym woda odgrywała kluczową rolę. Prusowie byli mistrzami w wykorzystywaniu hydrografii do celów militarnych. Obiekty takie jak grodzisko na Wielkiej Żuławie (Wyspa Ostrów) czy w Wieprzu na Wyspie Bukowiec świadczą o tym, że jeziora nie były barierami, lecz autostradami i liniami obrony. Warto zauważyć, że niemieckie mapy topograficzne (Meßtischblatt) z lat 20. i 30. XX wieku precyzyjnie nanosiły te obiekty, co świadczy o długiej tradycji badań nad starożytnościami w tym regionie.
Duchowy wymiar lasu: Święte Gaje i demonologia
Krajobraz Oberlandu to nie tylko fortyfikacje, ale także sacrum. Prusowie wierzyli, że boskość przenika naturę. Nie budowali kamiennych świątyń, lecz wyznaczali święte strefy w lasach. Echa tych wierzeń przetrwały w legendach i nazwach miejscowych, opierając się chrystianizacji przez stulecia.
W okolicach Prusic (gmina, której nazwa sama w sobie jest nośnikiem pamięci etnicznej) legenda lokalizuje "święty gaj" w kotlinie między Zakrzewem a Raszowicami. Miejsce to, zwane przed wojną Lasure lub Lasore, miało być domem tysiącletniego dębu, otoczonego posągami bóstw. Opis ten jest niezwykle sugestywny i koresponduje z naszą wiedzą o religii Bałtów i Słowian. Wymienia się tu bóstwa solarne i wojenne, takie jak Swarożyc czy Światowid (choć ten drugi jest domeną słowiańską, przenikanie się wpływów na pograniczu było naturalne).
Elementy kultu opisane w przekazach ludowych są mroczne i fascynujące:
- Święte Źródło: wypływające spod korzeni dębu, symbolizujące połączenie świata podziemnego z naszym.
- Ofiary: legenda wspomina o ofiarach ze zwierząt i ludzi, składanych, by przebłagać bóstwa.
- Czas sakralny: noc Świętojańska jako moment, w którym granica między światami zanika, a "straszne głosy" ofiar stają się słyszalne.
Dąb, jako axis mundi (oś świata), jest motywem uniwersalnym, ale w kontekście pruskim ma wymiar polityczny, to symbol trwania starej wiary w opozycji do "nowego boga" przyniesionego przez Krzyżaków.
Ciekawym reliktem dawnej demonologii, który przetrwał w folklorze Oberlandu i Warmii, jest Kłobuk. Ten demon domowy, często przedstawiany pod postacią zmokłej kury, jest uosobieniem ambiwalencji chłopskiego losu. Kłobuk opiekował się gospodarstwem, przysparzał majątku, ale robił to kosztem sąsiadów, kradł zboże, pieniądze, a nawet "sikał do mleka", gdy był głodny lub obrażony.
Współczesna recepcja Kłobuka jest przykładem interesującego procesu kulturowego: oswajania demona. Zbigniew Nienacki, pisarz osiadły w Jerzwałdzie (serce Oberlandu), w 1979 roku zaproponował Kłobuka jako patrona lokalnego zajazdu. W ten sposób groźny duch, który mógł sprowadzić nieszczęście, stał się elementem marketingu turystycznego i symbolem regionalnej odrębności. To przejście od sacrum do popkultury pokazuje, jak dawne wierzenia ewoluują, tracąc swój metafizyczny ciężar, ale zachowując funkcję tożsamościową.
Finckenstein. Geopolityka przy kominku Napoleona
Wiosna 1807 roku przyniosła Oberlandowi wydarzenie bez precedensu. Ta peryferyjna prowincja Królestwa Prus stała się de facto politycznym centrum Europy. Do pałacu w Finckenstein (dzisiejszy Kamieniec Suski) przybył Napoleon Bonaparte. Jego pobyt w tym miejscu, trwający od kwietnia do czerwca, to gotowy scenariusz na film, w którym wielka historia miesza się z romansem i osobistymi dramatami.
Pałac jako kwatera główna świata
Finckenstein, należący do rodu Dohna, a w owym czasie udostępniony cesarzowi (który porównał go do stylu marszałka Bessières'a), stał się mózgiem Wielkiej Armii. To stąd Napoleon zarządzał oblężeniem Gdańska, kluczowego portu na Bałtyku. Jego korespondencja z tego okresu jest dowodem na tytaniczną pracę i "uniwersalną inteligencję", która pozwalała mu z równą uwagą planować ruchy dywizji, jak i dbać o zaopatrzenie w buty dla żołnierzy.
Kluczowym dokumentem z tego okresu jest list do generała Clarke'a, Ministra Wojny, datowany na 22 maja 1807 roku.
W liście tym czytamy słowa triumfu:
"Otrzymałem Twój list z 19-go. Biuletyny armii przekazały nam radosne wieści o starciu z generałem Kamieńskim [...] i zdobyciu pięknego angielskiego okrętu wojennego. Dzisiaj, w tym samym momencie, gdy mieliśmy zaatakować Hagelsberg, Gdańsk poprosił o kapitulację. Jest zatem prawdopodobne, że gdy będziesz czytał ten list, moje wojska wkroczą już do Gdańska".
List ten ukazuje Napoleona u szczytu potęgi. Zdobycie Gdańska było kluczem do zabezpieczenia lewej flanki przed decydującą rozprawą z Rosją. Co więcej, w Finckenstein Napoleon patrzył znacznie dalej niż na Gdańsk czy Królewiec. To tutaj, 4 maja 1807 roku, podpisano traktat z Persją (traktat w Finckenstein), co dowodzi, że z okien pałacu w Oberlandzie cesarz spoglądał aż na Indie i brytyjskie imperium kolonialne.
Cesarz w kapciach: melancholia i miłość
Oficjalne biuletyny i rozkazy to tylko jedna strona medalu. Korespondencja prywatna, zwłaszcza listy do Józefiny, odsłania psychologiczny portret Napoleona zmęczonego pruską "słotą". Oberland w 1807 roku nie jawił się Francuzom jako kraina mlekiem i miodem płynąca.
W listach do żony Napoleon często narzeka na pogodę ("fatalna") i swój nastrój ("przygnębiony"). Pisze z czułością, która może zaskakiwać u boga wojny:
"Od kiedy cię opuściłem, jestem nieustannie przygnębiony. Moim szczęściem jest być blisko ciebie".
"Pragnę gorąco, abyś jeździła konno: to nie może ci nie posłużyć".
Ciekawym detalem jest wzmianka o kominkach. Napoleon pisze z Finckenstein: "Wprowadziłem się właśnie do bardzo pięknego zamku [...], gdzie mam kilka kominków, co jest dla mnie wielkim komfortem; wstając często w nocy, lubię patrzeć na ogień". Ten obraz cesarza Europy, który w środku nocy, w obcym kraju, wpatruje się w ogień, szukając ciepła i ukojenia, humanizuje historię.
Warto jednak pamiętać o tym, czego w listach do Józefiny nie ma. W Finckenstein Napoleonowi towarzyszyła Maria Walewska. To "polska żona" cesarza była powodem, dla którego pobyt w tym pałacu przedłużył się, a nastrój cesarza, mimo narzekań na klimat, bywał "podniosły". Finckenstein stał się więc sceną jednego z najsłynniejszych romansów epoki, co dodaje historii Oberlandu pikantnego posmaku.
Historycy zauważają, że listy z Finckenstein, choć nie dodają nic do militarnej chwały Napoleona, są bezcenne dla zrozumienia jego charyzmy, którą oddziaływał na współczesnych. Pokazują człowieka, który potrafił "zstąpić z wyżyn wzniosłych koncepcji do najdrobniejszych szczegółów" z "niezmordowaną wytrwałością".
Statki na trawie. Georg Jacob Steenke i rewolucja hydrotechniczna
Gdy opadł pył wojen napoleońskich, Prusy weszły w okres modernizacji. Dla Oberlandu kluczowym problemem pozostawała komunikacja. Bogactwo regionu, drewno z lasów i płody rolne, musiało trafić do portu w Elblągu, a stamtąd na rynki światowe. Przeszkodą była geografia: różnica poziomów między jeziorami Oberlandu a Zlewem Wiślanym wynosiła ponad 100 metrów na krótkim odcinku. Pokonanie jej tradycyjnymi śluzami zajęłoby godziny i zużyłoby gigantyczne ilości wody.
Rozwiązanie tego problemu przyniósł Georg Jacob Steenke (1801-1884), inżynier, którego dzieło, Kanał Oberlandzki (dziś Elbląski), do dziś budzi podziw.
Amerykańska inspiracja: transfer technologii
Przez lata w historiografii regionalnej funkcjonował mit o całkowitej oryginalności projektu Steenkego. Badania źródłowe, w tym raporty inżyniera do ministra von der Heydta, rzucają jednak nowe światło na genezę pochylni. Steenke nie wymyślił idei "suchego transportu" od zera - on ją genialnie zaadaptował i udoskonalił. Kluczem do sukcesu była jego podróż studyjna do Stanów Zjednoczonych, gdzie zapoznał się z Kanałem Morrisa (Morris Canal) w New Jersey.
W swoich raportach Steenke z nieskrywanym entuzjazmem opisywał amerykańskie rozwiązania:
"To robi wrażenie - oglądanie łodzi do 30 ton ładunku, na szczycie wagonu kolejowego. Ale co dopiero, gdy ogląda się taką równię pochyłą w środku miasta, jak Newark".
Porównanie rozwiązań technicznych ukazuje skalę wyzwania, przed którym stał Steenke:
Tabela ta pokazuje, że Steenke dokonał syntezy. Angielskie pochylnie były zbyt małe. Amerykańskie były potężne, ale skomplikowane. Steenke stworzył system idealnie dopasowany do pruskich warunków: napędzany wyłącznie siłą wody (ekologiczny avant la lettre), niezawodny i obsługujący barki o tonażu 50 ton, co było standardem w handlu regionalnym.
Buczyniec: serce systemu i dom twórcy
Centrum operacyjnym kanału stał się Buczyniec (Buchwalde). To tutaj powstała największa z pochylni i tutaj Steenke postanowił zamieszkać. Jego willa w Czulpie (część Buczyńca) stała się nieformalną stolicą inżynieryjną Oberlandu. Dzięki zachowanym widokówkom, obrazom (m.in. Adama Chmielewskiego) oraz mapie z 1862 roku narysowanej ręką samego Steenkego, możemy odtworzyć wygląd tego miejsca.
Steenke był w regionie postacią kultową. Jeszcze za jego życia po kanale pływał parowiec nazwany jego imieniem "Steenke". To rzadki przypadek, by inżynier cywilny doczekał się takiego uhonorowania. Dziś Buczyniec jest mekką turystów. Widok statków wciąganych na wózkach po torach kolejowych, pod górę, napędzanych jedynie siłą grawitacji wody przepływającej przez koło wodne, pozostaje jednym z najbardziej surrealistycznych obrazów w Europie.
Współczesna eksploracja historii kanału przynosi wciąż nowe odkrycia. Dzięki współpracy z badaczami z Niemiec i Austrii (np. Jürgen Ehmann, Georg Freiwald) udało się dotrzeć do unikalnych zdjęć z budowy pochylni w 1865 roku oraz ustalić genealogię rodziny Steenkego. Pokazuje to, że historia techniki nie jest zamkniętym rozdziałem, lecz żywą dziedziną badań.
Zmierzch bogów. Saga rodu zu Dohna i upadek Słobit
Jeśli Kanał Elbląski był krwiobiegiem gospodarczym Oberlandu, to arystokracja pruska (Junkrzy) stanowiła jego układ nerwowy. Najpotężniejszym z rodów byli Dohnowie, których posiadłości zajmowały znaczną część regionu. Ich siedziba rodowa, Słobity (Schlobitten), nazywana była "Wersalem Prus Wschodnich".
Pałac w Słobitach był czymś więcej niż domem. Był muzeum, biblioteką i centrum administracyjnym gigantycznego majątku. Przez stulecia gromadzono tu dzieła sztuki, meble, porcelanę i księgi. Jednak rok 1945 przyniósł koniec tego świata. Historię tę znamy dzięki wspomnieniom ostatniego dziedzica, Alexandra zu Dohna-Schlobitten (1899-1997), zawartym w książce Erinnerungen eines alten Ostpreussen.
Wielka ucieczka: logistyka przetrwania
Zimą 1945 roku, gdy Armia Czerwona zbliżała się do granic Prus Wschodnich, Alexander zu Dohna stanął przed dylematem: trwać do końca czy uciekać? Wybrał ewakuację, ale przeprowadził ją w sposób, który do dziś budzi szacunek historyków wojskowości i logistyki.
Dohna nie uciekł sam. Zorganizował karawanę, która wyruszyła ze Słobit 22 stycznia 1945 roku. Składała się ona z:
- 330 osób (mieszkańców majątku, uchodźców),
- 140 koni,
- 38 wozów konnych.
Kluczowym elementem tego konwoju były konie rasy trakeńskiej. Słobity słynęły z hodowli, a Dohna był świadomy, że pozostawienie zwierząt oznacza ich śmierć lub zjedzenie przez wojska nacierające. W kolumnie znajdowało się 31 klaczy zarodowych. Uratowanie tego genetycznego dziedzictwa miało fundamentalne znaczenie dla przetrwania rasy trakeńskiej po wojnie.
Marsz na zachód był epopeją. W środku surowej zimy, pod ostrzałem i w chaosie ucieczki milionów ludzi, kolumna Dohny zachowała dyscyplinę. Po dwóch miesiącach, 20 marca 1945 roku, dotarli do Hoya w Dolnej Saksonii. Wszyscy ludzie i konie przeżyli. To osiągnięcie kontrastuje z tragicznym losem wielu innych uciekinierów, którzy zginęli na Zalewie Wiślanym lub zamarzli w drodze.
Koniec Słobit
Cena ocalenia ludzi była jednak utrata domu. Pałac w Słobitach przetrwał samo przejście frontu w stanie nienaruszonym. Został jednak celowo podpalony przez żołnierzy radzieckich już po zajęciu terenu. Była to typowa praktyka "zaznaczania terenu" i niszczenia symboli pruskiego militaryzmu (choć Dohnowie byli akurat przeciwnikami nazizmu, a Alexander brał udział w spisku przeciwko Hitlerowi, choć nie bezpośrednio w zamachu).
Z "Wersalu Prus" pozostały wypalone mury. Alexander zu Dohna, pozbawiony majątku, musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Pracował w Szwajcarii w firmie farmaceutycznej Hoffmann-La Roche, a później prowadził pralnię chemiczną w Lörrach. Los arystokraty, który staje się drobnym przedsiębiorcą, jest symbolem upadku całej klasy społecznej Junkrów, która przez stulecia rządziła Oberlandem.
Rok 1945. Apokalipsa i narodziny "Dzikiego Zachodu"
Wejście Armii Czerwonej do Oberlandu w styczniu 1945 roku nie było po prostu zmianą okupanta. Było kataklizmem cywilizacyjnym. Relacje niemieckie i polskie są zgodne co do skali przemocy. Morderstwa (jak masakra we wsi Zielhausen/Żelazki), gwałty na masową skalę i niszczenie mienia były na porządku dziennym.
Jednak po przejściu frontu nastał okres jeszcze bardziej skomplikowany, czas bezkrólewia, który w polskiej pamięci zapisał się jako "czas szabrowników".
Szaber: ekonomia chaosu
Wiosną 1945 roku na tereny Oberlandu zaczęli napływać pierwsi polscy osadnicy oraz grupy operacyjne mające zabezpieczać mienie państwowe. Rzeczywistość była jednak brutalna. Jak raportował Władysław Paprocki, pełnomocnik Ministerstwa Przemysłu, w kwietniu 1945 roku: "Różnica pomiędzy osadnikiem a szabrownikiem była wówczas płynna".
Brakowało wszystkiego: jedzenia, opału, bezpieczeństwa. Walutą stała się wódka i broń. Bandy rabunkowe, maruderzy z Armii Czerwonej i zdesperowani osadnicy toczyli walkę o zasoby. W tej walce ofiarą padła kultura.
W okolicach Morąga i Pasłęka znajdowały się bezcenne księgozbiory, zarówno te z dworów (jak Dohnów), jak i ewakuowane z bibliotek Królewca. Niestety, dla przybyszów z centralnej Polski czy zza Buga, książki drukowane szwabachą były niezrozumiałe i kojarzyły się z wrogiem.
Jerzy Serczyk, historyk z Torunia, który brał udział w akcjach ratowania zbiorów, wspominał z goryczą:
"Osadnicy [...] nie żywili szacunku dla znajdowanych w nowych siedzibach książek w języku wczorajszego wroga i traktowali je hurtem jako makulaturę".
Cecylia Vetulani, wizytująca Morąg w 1947 roku, opisywała wstrząsające sceny: "Miejscowa ludność [...] stare, pisane w niezrozumiałym języku dzieła traktowała jako śmieci i wynosiła do domów na podpałkę". Palenie renesansowymi starodrukami w piecach kaflowych to jeden z najbardziej tragicznych obrazów kulturowej zagłady Oberlandu. Wynikało to nie tylko z nienawiści, ale często ze zwykłej biedy, zimna i braku edukacji.
Wojna o nazwy. Jak Oberland stał się Mazurami (lub nie)
Ostatnim aktem dramatu Oberlandu była jego śmierć administracyjna. Nowa władza musiała nadać tym ziemiom polski charakter. Kluczową rolę odegrała tu Komisja Ustalania Nazw Miejscowości, w której prym wiódł geograf Stanisław Srokowski.
Srokowski, autor wydanej w 1947 roku pracy "Prusy Wschodnie (Mazury, Warmia i Powiśle)", miał trudne zadanie. Oberland nie pasował do prostego podziału. Nie była to Warmia (bo protestancka), nie były to Mazury (bo dialekt i historia były inne). Mimo to, w ramach polonizacji, starano się zatrzeć nazwę "Prusy Górne".
Proces ten trwał kilka lat. Co ciekawe, w pierwszych powojennych latach nazwa "Kanał Oberlandzki" wciąż funkcjonowała w polskim obiegu, nawet w podręcznikach szkolnych! Dopiero rozporządzenie z 28 marca 1949 roku ostatecznie wprowadziło nazwę "Kanał Elbląski". Był to akt symboliczny, wykreślenie słowa "Oberland" z mapy miało ostatecznie zerwać więź z niemiecką przeszłością.
Dziś, w 75. rocznicę tamtej decyzji (marzec 2024), obserwujemy jednak powolny renesans pamięci. Muzeum w Morągu, lokalni regionaliści i nowi mieszkańcy coraz śmielej sięgają po termin "Oberland". Nie jest to wyraz tęsknoty za niemczyzną, lecz poszukiwania lokalnej specyfiki, odrębnej od "cepeliowskich" Mazur.
Dziedzictwo odzyskane?
Oberland to dziś palimpsest, tekst nadpisany na tekście. Pod warstwą współczesnych polskich miast, blokowisk i stref ekonomicznych, wciąż przebija dawna struktura: pruskie grodziska ukryte w lasach, aleje dębowe prowadzące do spalonych pałaców, i wreszcie Kanał, arcydzieło inżynierii, które łączy przeszłość z teraźniejszością.
Analiza historii tego regionu prowadzi do kilku kluczowych wniosków:
- Ciągłość techniczna: mimo wymiany ludności, infrastruktura techniczna (Kanał) przetrwała i stała się pomostem integrującym nowych mieszkańców. To technika okazała się trwalsza niż ideologia.
- Kruchość kultury: los bibliotek morąskich jest bolesnym memento. Kultura materialna bez swoich kustoszy (dawnych mieszkańców) jest bezbronna wobec ignorancji i biedy.
- Tożsamość miejsca: geografia Oberlandu, jego jeziora, wzgórza i lasy, wymusza pewne zachowania i rozwiązania (jak pochylnie), niezależnie od tego, czy mieszkańcy mówią po prusku, niemiecku czy polsku.
Współczesny mieszkaniec Iławy czy Ostródy, spacerując nad kanałem lub odwiedzając ruiny Słobit, staje się, świadomie lub nie, spadkobiercą tej skomplikowanej historii. Prusy Górne, choć wymazane z mapy administracyjnej, trwają jako kraina kulturowa, czekająca na ponowne odkrycie. Jak pisał Napoleon z Finckenstein, historia oceni wielkie czasy. Dla Oberlandu czas oceny i zrozumienia nadchodzi właśnie teraz.


0 Komentarze