Historia Margarete Solty - życie mazurskiej robotnicy w cieniu wojny

Stare zdjęcie przedstawiające młodą kobietę przy pracy na wsi – nostalgiczna fotografia w sepii

W małej mazurskiej wiosce, gdzie las spotyka się z polami, gdzie każdy dzień zaczynał się wraz ze wschodzącym słońcem i kończył z ostatnim brzękiem dzwonów kościelnych, żyła kobieta, której imię nigdy nie trafiło na karty historii. Margarete Solty, której twarz znamy tylko z wyblakłych fotografii. Jej historia to nie kronika wielkich bitew ani politycznych zwrotów akcji. To opowieść o codziennej walce o przetrwanie, o sile ukrytej w pozornie zwyczajnych gestach.

Kiedy myślimy o historii, często przychodzą nam do głowy wielkie postacie, politycy, królowie albo bohaterowie wojenni. Rzadko znajdujemy miejsce dla tych, którzy nie trafiają na okładki podręczników, zwykłych ludzi, codziennie walczących o przetrwanie. Właśnie dlatego dziś chcę wam opowiedzieć historię mojej prababci, Margarete Solty,  mazurskiej robotnicy rolnej, której życie to odbicie losów milionów ludzi z tamtych czasów.

Historia Margarete to historia kobiety, która nigdy nie miała wyboru, urodziła się w miejscu i czasie, gdzie każdy dzień był testem na przetrwanie. To opowieść o tym, jak zwykła mazurska robotnica stawała czoła historii, która ją przerastała, ale której nie potrafiła się poddać. W jej życiu odbijają się losy całego regionu: pruskie dziedzictwo, niemiecka kultura, wojenne zawieruchy i powojenne przesiedlenia.

Dlaczego warto poznać jej historię? Bo to właśnie takie opowieści,  intymne, osobiste, przepełnione codziennymi szczegółami, pozwalają nam zrozumieć prawdziwą twarz epoki. W życiu Margarete kryje się prawda o tym, czym była naprawdę II wojna światowa dla milionów anonimowych ludzi, którzy nie decydowali o biegu wydarzeń, ale musieli z ich konsekwencjami żyć każdego dnia.Margarete, kobieta z Mazur, której głosu nie usłyszysz w podręcznikach

Margarete Jorzick urodziła się w małej wsi Klein Stürlack, leżącej w ówczesnych Prusach Wschodnich, dziś to Mazury. To była typowa mazurska miejscowość, zamieszkana przez nieco ponad 600 osób. W tamtym czasie Mazury były miejscem o niezwykle niskiej gęstości zaludnienia, mimo wysokiej dzietności. Region pozostawał wciąż przedprzemysłowy, pełen przyrody, ale też biedy.

Co ciekawe, wielu Mazurów mówiło mieszanką starej polszczyzny z elementami niemieckimi. To był świat graniczny pod względem kulturowym i językowym, ani całkiem niemiecki, ani całkiem polski. Taki właśnie świat ukształtował Margarete.

Życie bez własności, los chłopskiej klasy

Margarete, jak wielu innych Mazurów w tamtym czasie, pochodziła z klasy robotniczo-chłopskiej. Jej rodzina nie miała ziemi, nie posiadała domu ani majątku. Pracowali na cudzych polach, bez szansy na stabilność. W mojej rodzinie, którą udało się prześledzić aż do 400 czy 500 krewnych, nie było ani jednego kupca, nauczyciela czy urzędnika. Wszyscy byli robotnikami rolnymi lub służącymi.

Margarete już jako ośmiolatka musiała zająć się opieką nad młodszym rodzeństwem. Szkoła była tylko formalnością, podstawowe umiejętności, dużo religii i niemiecki patriotyzm. Wiele osób z tamtego pokolenia pozostało analfabetami. Gdyby dziś zapytać ich o lektury dzieciństwa, nie mieliby co odpowiedzieć.

Ciężka praca i brak wyborów

  • Brak dostępu do edukacji - szkoły były przepełnione, a nauka powierzchowna
  • Praca od najmłodszych lat - dzieciństwo kończyło się szybciej, niż dziś moglibyśmy sobie wyobrazić
  • Brak ścieżki awansu - nikt z ich otoczenia nie trafiał "wyżej", nie było wzorców życiowej zmiany

Nazizm wśród Mazurów, jak propaganda zbudowała lojalność

W latach 30. sytuacja polityczna w regionie zaczęła się dramatycznie zmieniać. Gdy naziści zdobywali poparcie w całych Niemczech, Mazury wyróżniały się jeszcze większym wsparciem dla NSDAP, nawet powyżej 60% w niektórych gminach. Dlaczego?

Dla Mazurów, często uważanych za "pół-Polaków", nacisk lojalności wobec Niemiec był ogromny. Naziści proponowali miejsce w narodowej wspólnocie, nawet, jeśli tylko w teorii. To poparcie przyniosło jednak tragedię w późniejszych latach.

Miłość, wojna i rozstania

Przed samą wojną Margarete zakochała się w młodym mężczyźnie, to był mój dziadek. Spotkali się przy zbiorze wiśni. Niestety, ich wspólny czas szybko przerwała wojna. W dzień, gdy Niemcy najechały Polskę, mój przyszły dziadek kończył 19 lat.

W 1940 roku trafił do wojska. Stacjonował w Rydze, blisko tamtejszego getta. Miał szczęście, nie musiał walczyć na froncie. Ale wspominał, że patrzenie na ludzi znikających z dnia na dzień zrobiło na nim ogromne wrażenie.

Ucieczka przed Armią Czerwoną

Gdy Armia Czerwona zaczęła zdobywać Wschód pod koniec wojny, Mazurzy nie otrzymali na czas ostrzeżeń o konieczności ewakuacji. Wielu zginęło albo straciło wszystko podczas dramatycznej ucieczki. Ludzie zamożni jeszcze mieli szansę zabrać kosztowności. Dla biedniejszych droga na zachód oznaczała długie marsze pieszo lub z wózkami ręcznymi.

Margarete z rodziną trafiła do Reinkenhagen na Pomorzu Zachodnim. Wkrótce, przez Czerwony Krzyż, udało jej się odnaleźć dziadka, zwolnionego wcześniej z brytyjskiej niewoli. Jego wartość jako doświadczonego robotnika rolnego okazała się nieoceniona.

Nowe życie w ruinach wojny, historia mazurskich uchodźców

Po wojnie moi dziadkowie trafili do Mönchengladbach, do obozu uchodźców. Ich pierwszy "dom" to... stodoła. Tam urodził się mój ojciec, już w wolnych Niemczech, ale w niezwykle trudnych warunkach.

Mój dziadek został zatrudniony jako "światłokopista" w firmie Mannesmann. Nie brzmi znajomo? To człowiek, który kopiował plany techniczne, brzmi spokojnie, ale praca wiązała się z ekspozycją na ostre chemikalia i amoniak. Odbiło się to na jego zdrowiu.

Codzienność pełna wyrzeczeń

  • Babcia pracowała na kilka etatów - sprzątanie, piekarnia, każda okazja do zarobienia kilku marek
  • Dochody na poziomie najniższej klasy średniej - mimo niewyobrażalnego wysiłku
  • Sąsiedzkie wsparcie - to, czego nie dawało państwo, dawali ludzie wokół

Dom na kredyt marzeń

Dzięki ogromnej determinacji i pomocy sąsiadów, w 1953 roku Margarete wraz z mężem postawili mały domek szeregowy w osiedlu Ohlerfeld, mający zaledwie 69 m². Dzielili go z inną, czteroosobową rodziną uchodźczą.

Ich celem nie był luksus, tylko coś znacznie ważniejszego, przerwać łańcuch biedy i dać dzieciom szansę na coś więcej. I choć kosztowało to wiele, nie tylko w sensie fizycznym, ale emocjonalnym, to się udało.

Margarete, twarz epoki, której nie znajdziesz w podręcznikach

Margarete Solty była jedną z milionów. Nie była politykiem, gwiazdą ani ważną osobistością. Ale jej życie to dla mnie i, mam nadzieję, również dla Was, przypomnienie, że historia pisana jest też przez cichych bohaterów codzienności.

To opowieść o sile zwykłych ludzi, o przetrwaniu, o klasowej walce, o biedzie i godności. O tym, jak, nawet gdy wszystkie karty zdają się być ułożone przeciwko tobie, możesz zbudować coś wartościowego.

Czy takie historie nie powinny być opowiadane częściej? Czy nie powinniśmy patrzeć na przeszłość również przez pryzmat pracy, poświęcenia i nadziei tych, których historia często pomija?

Pamiętajmy o Margarete. I o wielu innych, których świat nigdy nie zapamiętał, ale których siła zbudowała naszą teraźniejszość.

Prześlij komentarz

0 Komentarze