Obrona przed czerwoną bestią ze wschodu w literaturze wojennej


Wielu z nas myśli o historii jak o nudnym zbiorze dat i bitew z podręcznika. Ale co, jeśli spojrzymy na przeszłość oczami ludzi, którzy ją przeżyli – zwykłych ludzi, uwikłanych w niezwykłe czasy? Taka właśnie perspektywa wyłania się z literatury historycznej, zwłaszcza z książek takich jak „Niebo z naszych stron” Wioletty Sawickiej. Ta opowieść zabiera nas do Prus Wschodnich w 1944 roku – do miejsca i czasu, gdzie strach o przetrwanie był codziennością. I właśnie tam, gdzie „obrona przed czerwoną bestią ze wschodu” była nie tyle planem wojskowym, co dramatem tysiąca rodzin, odnajdujemy historie, które poruszają bardziej niż jakakolwiek lekcja historii.

Czym była ta „czerwona bestia”? I czy rzeczywiście trzeba było się jej opierać?

Określenie – „czerwona bestia” – brzmi dramatycznie, prawda? I tak właśnie miało zabrzmieć. Powstało w nazistowskiej propagandzie i symbolizowało strach przed nadchodzącą Armią Czerwoną. Trzeba jednak pamiętać, że za tą metaforą kryli się żołnierze – często młodzi chłopcy ze wsi, przerzucani z frontu na front. W książce Sawickiej ta metafora nabiera bardzo ludzkiego wymiaru. „Bestia” nie przychodzi z bajki, ale niesie ze sobą gwałty, grabieże i śmierć. To brutalna prawda o wojnie. Ale równie przerażające są działania tych, którzy mieli obywateli chronić – lokalni urzędnicy, którzy zamiast umożliwić ewakuację, zakazywali jej pod groźbą rozstrzelania. Widzimy więc, że obrona nie była planowana, tylko improwizowana. A ci, którzy mieli „bronić ojczyzny”, dostawali do ręki łopatę zamiast karabinu.

Wojna oczami zwykłych ludzi – to nie tylko opowieść o żołnierzach

Co sprawia, że książki takie jak „Niebo z naszych stron” przyciągają czytelników w 2024 roku? To, że opowiadają o wojnie w sposób prawdziwy – nie z punktu widzenia generałów, ale matki, która chowa dziecko w piwnicy; ukraińskiego chłopaka, który szuka drogi do domu; polskiego robotnika, który kopie okopy, bo musi, nie dlatego że chce. Takie historie są bardziej przekonujące niż jakikolwiek wykład. Bo gdy czytasz, że ktoś ginie, trzymając w rękach łopatę, zaczynasz rozumieć, czym naprawdę był tzw. Volkssturm, czyli niemieckie „ludowe pospolite ruszenie”. Powołani dostawali do ręki co się dało – siekiery, butelki z benzyną – i mieli bronić ziemi, która nie zawsze była ich własną. Jeśli więc ktoś pyta, czy warto wracać do historii przez literaturę? – odpowiedź brzmi: tak, zwłaszcza jeśli chcemy rozumieć emocje i motywacje ludzi, a nie tylko nazwiska na pomnikach.

Gdzie kończy się historia, a zaczyna przestroga?

Wiele wątków z książki Sawickiej zaskakująco przypomina to, co oglądamy dziś w wiadomościach. Gdy czytamy sceny ewakuacji dzieci, grabieży, czy brutalnych przesłuchań, trudno nie pomyśleć o tym, co wydarzyło się choćby podczas rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku. Historia może się nie powtarza, ale na pewno rymuje. I czasem warto się zatrzymać, by wsłuchać się w ten rym. Sawicka pokazuje, że wojna nigdy nie ma jednego oblicza. Że każda „bestia” ma swoją historię. I że propaganda żywi się strachem – wtedy i teraz.

„Substancja narodowa” – co to właściwie znaczyło?

To wyrażenie często pojawia się u bohaterów książki. Nazistowscy urzędnicy mówili, że ich celem jest „ochrona substancji narodowej”. Ale czy naprawdę chodziło im o ludzi? Okazuje się, że nie. W rzeczywistości priorytetem było zabezpieczenie kosztowności, dzieł sztuki, a także własnych dóbr. Warmiacy, czyli lokalni mieszkańcy tych terenów, mieli inne priorytety: mąka, drewno na opał, lekarstwa – to była dla nich prawdziwa „substancja”. Ten kontrast między tym, co mówi władza, a tym, co przeżywa zwykły człowiek, pozostaje aktualny także dziś. Ile razy słyszymy górnolotne slogany, a na dole piramidy ludzie próbują po prostu przetrwać?

Czego możemy się dziś nauczyć z 1945 roku?

Wydawać by się mogło, że to wszystko – Prusy Wschodnie, Armia Czerwona, II wojna światowa – to historia odległa i mało związana z naszym życiem. A jednak poznając losy bohaterów Sawickiej, dostrzegamy, że pewne mechanizmy wciąż działają. Oto pięć lekcji, które niesie ze sobą ta powieść:
  • Dehumanizacja zawsze poprzedza przemoc – Kiedy wrogów zaczynamy nazywać „bestami” czy „robactwem”, łatwiej o usprawiedliwienie okrucieństwa.
  • Propaganda nie znika – tylko zmienia formę – Dziś nie mamy plakatów Goebbelsa, ale mamy media społecznościowe. Efekt może być podobny.
  • Wojna hybrydowa to nie nowy wynalazek – Fałszywe informacje, grabieże, przesiedlenia – to także część historii XX wieku.
  • Prawdziwa pamięć to ta lokalna, oddolna – To opowieści rodzinne, wspomnienia dziadków – a nie tylko oficjalne obchody czy pomniki.
  • Odwaga zaczyna się od prostych gestów – Podzielenie się chlebem, ukrycie kogoś w stodole – to właśnie wtedy czai się prawdziwe bohaterstwo.

Dlaczego warto czytać takie książki dzisiaj?

W świecie pełnym clickbaitów, skrótowych wiadomości i szybkich opinii, literatura historyczna przypomina nam, że rzeczywistość jest złożona. I że za każdą wielką wojną kryją się tysiące małych historii. Książka „Niebo z naszych stron” to nie tylko lekcja historii. To także lustro – pokazujące, jak cienka jest granica między bezpieczeństwem a chaosem, i jak łatwo ulec manipulacji, gdy boimy się o własne życie. Zapytajmy więc samych siebie: Jakie decyzje podjęlibyśmy, będąc w sytuacji tych ludzi? I czy na pewno „czerwona bestia” odeszła już w przeszłość?

Masz swoją historię?

Czy ktoś z Twojej rodziny mieszkał kiedyś na Warmii? A może słyszałeś opowieści o ucieczkach, wojnie, o tym, jak przetrwać, gdy świat wali się w gruzy? Podziel się swoją historią w komentarzu! Pamięć zaczyna się od rozmowy – a każda opowieść zasługuje na to, by ją usłyszeć.
A jeśli chcesz przeczytać książkę Wioletty Sawickiej, znajdziesz ją tutaj: „Niebo z naszych stron” – Wydawnictwo. Dziękujemy, że jesteś z nami. Zachowujmy pamięć żywą – nie tylko dla historii, ale dla przyszłości.

Prześlij komentarz

0 Komentarze