Jak rodzina Dönhoff opuściła Prusy Wschodnie (Ostpreußen) i zamieszkała w Schwebda?


Co mają wspólnego dawna prowincja Prus Wschodnich, europejska szlachta i spokojna wieś w Hesji? Odpowiedź może cię zaskoczyć. To historia pewnej rodziny Dönhoffów, która przez wieki pisała europejską historię, a dziś odnajduje ciszę i kontynuację tradycji w Schwebda, niepozornym niemieckim miasteczku.

Chcesz dowiedzieć się, jak doszło do tak nieoczekiwanej zmiany? Przed Tobą fascynująca podróż z Ostpreußen do serca Niemiec!

Kim byli (i nadal są) Dönhoffowie?

Rodzina Dönhoff to nie byle kto. Ich nazwisko pojawia się w annałach historii już w XV wieku. Przez stulecia byli ważnymi graczami na politycznej i militarnej mapie Europy, służyli królom, posiadali ziemie w Prusach i Brandenburgii, a nawet odpowiadali za ważne decyzje polityczne w czasach najgłębszego feudalizmu.

Jednym z ich najważniejszych majątków było Schloss Friedrichstein, piękny barokowy pałac niedaleko Królewca (dziś Kaliningrad), będącego sercem Ostpreußen, Prus Wschodnich. To właśnie tam przez osiem pokoleń żyli członkowie rodziny, otoczeni historią, kulturą i... olbrzymimi posiadłościami.

Marion Dönhoff - szlachcianka z krwi i dziennikarka z powołania

Dużą rolę w dziejach rodziny odegrała Marion Gräfin Dönhoff. Była nie tylko szlachcianką z arystokratycznym rodowodem, ale i odważną dziennikarką, która współtworzyła liberalny tygodnik „Die Zeit" po wojnie. Co ciekawe, kiedy Sowieci wkroczyli do Prus Wschodnich w 1945 roku, Marion nie czekała z pakowaniem się.

Wsiadła na konia i ruszyła przez Niemcy na zachód.

To nie żart. W styczniu 1945 roku, jako jedna z ostatnich osób, opuściła rodzinny Schloss Friedrichstein. Praktycznie w jej ślad płonął pałac Sowieci podpalili go pierwszej nocy po wkroczeniu, a później wysadzili ruiny w powietrze. Wraz z budynkiem spłonęły bezcenne zbiory sztuki, archiwa, obrazy i meble gromadzone przez stulecia.

Dlaczego rodzina opuściła Prusy Wschodnie?

II wojna światowa wszystko zmieniła. Prusy Wschodnie, ich dawna ojczyzna, znalazły się na linii frontu. Gdy Armia Czerwona zaczęła zajmować te tereny, ci, którzy mogli, uciekali. Inaczej groziła im deportacja, przemoc czy nawet śmierć.

Szlachta nie miała żadnego immunitetu. Wiele członków rodzin Dönhoff i Lehndorff należało do spiskowców zamachu na Hitlera z 1944 roku Heinrich Graf von Lehndorff-Steinort, bliski przyjaciel rodziny, został stracony we wrześniu 1944 roku w berlińskim więzieniu Plötzensee. Również i Dönhoffowie musieli podjąć dramatyczną decyzję: uciekać w głąb Niemiec.

Dziadek dzisiejszego właściciela majątku w Schwebda, Dietrich Dönhoff, należał do ósmego i ostatniego pokolenia rodziny w Ostpreußen. W 1944 roku, przewidując katastrofę, opuścił rodzinne strony z żoną Karin (z domu Lehndorff) i trójką dzieci: Stanisławem, Christianem i Karin.

Tułaczka w nieznane

Los rzucił część rodziny do różnych zakątków Niemiec. Jedni zamieszkali w Hamburgu, inni w Hanowerze. Rodzina Dietricha osiedliła się najpierw w okolicach Hanoweru, gdzie pracował w stadninie koni. Ponieważ Dönhoffowie słynęli ze swojej pasji do koni, cała rodzina przeniosła się następnie do Irlandii, gdzie prowadzili stadninę i hodowlę koni dla rodziny Mühlens (producentów wody kolońskiej 4711) niedaleko Dublina.

Jak Dönhoffowie trafili do Hesji? Historia miłości i dziedzictwa

Prawdziwa historia przybycia Dönhoffów do Schwebda brzmi jak scenariusz romantycznego filmu. W 1965 roku Christian Graf Dönhoff, urodzony jeszcze w Królewcu w 1939 roku, poślubił Cécile von Keudell młodą dziedziczkę majątku w Schwebda, która stała się jego żoną dzięki... babciom-swatkach!

Nieoczekiwane dziedzictwo

Cécile von Keudell urodziła się w 1944 roku jako najstarsza z trzech córek na rodzinnym majątku w Schwebda. Los sprawił, że bardzo wcześnie stała się jedyną spadkobierczynią rodzinnych dóbr. Jej ojciec zginął w 1953 roku rażony piorunem, jedyny brat ojca poległ podczas II wojny światowej, a matka opuściła majątek z nowym mężem. W wieku zaledwie dwudziestu kilku lat Cécile była już panią całego keudellowskiego landgut.

Babcie-swatki w akcji

Na początku lat 60. XX wieku babcia Christiana, hrabina Nita von Lehndorff, oraz babcia Cécile postanowiły... skojarzyć młodych ludzi! Młodą dziedziczkę z Schwebda wysłano na kilka tygodni do Irlandii na kurs gospodarstwa domowego, gdzie poznała Christiana von Dönhoffa. "Babcie ich po prostu ze sobą skojarzyły"  śmieje się dziś Patrick Graf Dönhoff, ich syn.

Nowy dom, stara tradycja

W listopadzie 1965 roku, prawie dokładnie 60 lat temu, Cécile von Keudell i Christian Graf Dönhoff wzięli ślub. Tak oto dawna pruska rodzina szlachecka znalazła nowy dom w Hesji, nie przez przypadek czy tułaczkę wojenną, ale przez miłość i mądrość starszych kobiet, które potrafiły dostrzec, że dwa samotne dziedzictwa, jedno z Prus, drugie z Hesji, mogą stworzyć wspólną przyszłość.

Schwebda - nieoczywisty azyl arystokracji

Dziś Schwebda to wieś, która może nie błyszczy na turystycznej mapie Niemiec, ale zyskała historyczne znaczenie dzięki obecności tak znamienitej rodziny. Otoczona górami Meißner i zielenią Hesji, stała się spokojną przystanią po zawierusze wojennej.

W schwebdskim dworku mieszkają dziś 80-letnia Cécile i 86-letni Christian, a majątek prowadzi ich syn Patrick, jedyny z czwórki dzieci, który nosi nazwisko Dönhoff i kontynuuje rodzinną tradycję. Gospodarstwo prowadzi rolnictwo i leśnictwo, a z dawnego przepychu zostały tylko nieliczne pamiątki: dwie szafy, kilka gobelinów i mała rzeźba, które ocalały z Friedrichstein.

"Rodzina żyje z rolnictwa i leśnictwa, czasem lepiej, czasem gorzej", mówi Patrick, który studiował historię sztuki w Jenie i przejął majątek zaraz po studiach. Konie, które przez wieki były pasją rodziny, dziś służą jedynie jako zwierzęta pensjonarskie.

Dlaczego każdy z nas powinien znać tę historię?

Bo jest uniwersalna. Opowiada o:

  • dziedzictwie i odpowiedzialności,
  • ucieczce przed wojną, która nie oszczędza nikogo,
  • odbudowie życia na nowo, niezależnie od tytułu i pochodzenia,
  • losie tysięcy przesiedlonych po II wojnie światowej, tylko że tu historia ma znane nazwisko.

I wreszcie, to przypomnienie, że historia nie dotyczy tylko książek czy muzeów. Ona żyje. Czasem ukryta w cichych domach, odległych wioskach i stajniach. W Schwebda, Hesji. Na drugim końcu Niemiec, z dala od honorowych pałaców Prus Wschodnich.

A może to właśnie tutaj historia wraca do życia?

Być może. W świecie, gdzie wszystko stale się zmienia, ta opowieść ma coś niezwykle ludzkiego w sobie. Jest o utracie i odnalezieniu, o godności i codzienności. O tym, że można przetrwać i nawet jeśli nie wrócimy już do zamku w Królewcu, znajdziemy spokój gdzieś w cieniu drzew, w domku na skraju pola.

Dziś rodzina Dönhoff liczy około stu członków rozsianych po świecie, ale tylko ośmiu nosi jeszcze nazwisko związane z Friedrichstein. Co dwa lata spotykają się na rodzinnych zjazdach, kultywując pamięć o przeszłości i budując przyszłość.

Co pozostaje po wielkiej historii?

Historia rodziny Dönhoff to nie tylko fragment niemieckiej przeszłości. To opowieść o wytrwałości, umiłowaniu ziemi i nowym początku. Z Ostpreußen do Schwebdy prowadzi ich droga, która, choć nieplanowana, stała się znaczącym rozdziałem w historii Europy.

Jeśli kiedyś trafisz do Schwebda, pamiętaj, że pod zwyczajnym dachem może kryć się niesamowita opowieść. Taka, której nie znajdziesz na mapach Google, ale przeczytasz w listach, pamiętnikach... i być może na blogu.

Prześlij komentarz

0 Komentarze